Lubię się od czasu do czasu porządnie "zeskrobać" dlatego jednymi z moich ulubionych kosmetyków są wszelkiego rodzaju peelingi. Lubię zarówno cukrowe, solne i wszelkie domowej roboty.
Zazwyczaj to, co tanie się u mnie nie sprawdza, ale zawsze na sklepowym regale znajdzie się groszowy kosmetyk, któremu chcę dać szansę.
Ty razem padło na peeling do skóry wrażliwej Isana.
Zdaniem producenta ma przyjazne dla skóry pH, zawiera prowitaminę B5 i witaminę E. Delikatnie usuwa zanieczyszczenia i posiada drobne ziarenka.
Ja wiem, że skóra wrażliwa nie może być traktowana peelingiem ostrym, gruboziarnistym, ale delikatność tego kosmetyku mnie wręcz powaliła. Drobinki ścierające są tak małe, że aż...niemal niewyczuwalne. To nie jest peeling! Po jego użyciu skóra jest w zasadzie tak samo "szorstka" jak przed. No, nie udał się ten peeling Isanie.
Ponieważ nie lubię marnować kosmetyków próbowałam użyć go zamiast pianki do golenia nóg, ale w tej roli też się nie sprawdził. Może macie jakiś lepszy pomysł na jego wykorzystanie ?
Ponieważ przed prysznicem wymyśliłam sobie, że najpierw peeling, a później nawilżanie, mogłam przetestować coś, co miało wybawić mnie od długiego czekania aż nawilżający balsam do ciała wchłonie się w skórę.
Akurat złożyło się tak, że kilka dni wcześniej w drogerii Hebe otrzymałam próbkę balsamu pod prysznic Nivea (do skóry suchej - czyli idealnie) z olejkiem migdałowym. Nie ukrywam, że nowy sposób nawilżania skóry bardzo mnie zaintrygował.
Wieczorem wskoczyłam więc pod prysznic. Po nieszczęsnym peelingu Isany, wmasowałam w mokrą skórę balsam Nivea, odczekałam chwilę żeby kosmetyk miał czas na działanie i zmyłam produkt.
I co ? I nic. Kompletnie nic. Skóra nie była ani super gładka ani nawilżona.
Wyjątkowo nie udał mi się ten prysznic.